Nawigacja nastawiona na La Calahorra. Są takie miejsca, które chce się dotknąć, wcisnąć się do środka, być jak najbliżej, aby nie uronić ani krzty piękna chwili. Czasem jednak doświadczenie podpowiada: trzymaj się z daleka, musi wystarczyć to co masz. Więc zamek został zdradzony i pomachaliśmy mu tylko z daleka i zawróciliśmy do Guadix.
Parking groszowy w centrum miasteczka mimo, że lokalesi mają jeszcze taniej. W katedrze trwała msza, ale dało radę wejść niepostrzeżenie do środka. To co zwróciło moją uwagę to układ świątyni zresztą jak się później okazało charakterystyczny dla chyba niemal każdej katedry.
Celem odwiedzin tego miasteczka była dzielnica jaskiń. Muzeum w jaskini było zamknięte. Nawet podszedł jakiś typ i zaprosił do obejrzenia domu nieopodal. W przewodniku przeczytaliśmy, że taka przyjemność kosztuje, tym niemniej skorzystaliśmy z oferty. Opuszczając lokal zostawiliśmy kilka monet, a gość wyszedł za nami i pokazał nam drogę na mirador czyli punkt widokowy. Tutaj zamieniliśmy się w słupy soli z wrażenia. Okolica oczarowała nas. Jak okiem sięgnąć ze skał wychodziły na powierzchnię wszechobecne bielone kominy świadczące o lokalach w skale. Księżycowy krajobraz
W oddali widok na Gorafe. Czy nie jest to namiastka widoku orła?
Tego dnia zwiedziliśmy jeszcze dosyć dokładnie dwa miasta wpisane na listę Unesco: Ubeda i Baeza. Nie obyło się bez długich spacerów po najważniejszych atrakcjach.
Dzień pełen wrażeń. Po zapadnięciu zmroku zajechaliśmy do Centro Comerciale w pobliżu Jaen na dokonanie zakupów, ponieważ przed nami przełom października i listopada z licznymi świętami. Potem szybko w kierunku noclegu w Kordobie.